Drzewo Mitricha

... Było jasne, mroźne popołudnie.

Z siekierą za pasem, w kożuchu i czapce ściągniętej do brwi, Mitrich wracał z lasu, ciągnąc na ramieniu choinkę. A drzewo, rękawiczki i filcowe buty były pokryte śniegiem, broda Mitricha zamarzła, a wąsy zastygły, ale on sam szedł równym, żołnierskim krokiem, machając wolną ręką jak żołnierz. Dobrze się bawił, chociaż był zmęczony.

Rano wyjechał do miasta kupić słodycze dla dzieci, a dla siebie - wódkę i kiełbaski, których był zapalonym łowcą, ale rzadko je kupował i jadał tylko w święta.

Nie mówiąc swojej żonie, Mitrich przyniósł drzewo prosto do stodoły i zaostrzył koniec siekierą; potem ustawił ją, by wstała, a kiedy wszystko było gotowe, zaciągnął ją do dzieci.

- Cóż, publiczność, teraz na baczność! - powiedział, ustawiając drzewo. - Oto mała odwilż, więc pomóż!

Dzieci patrzyły i nie rozumiały, co robi Mitrich, a on dostosował wszystko i powiedział:

- Co? Czy jest ciasno? .. Myślę, że publiczność, że Mitrich jest szalony, co? Dlaczego, mówią, powoduje tłok? .. No cóż, publiczność, nie gniewaj się! Nie będzie zbyt ciasno! ..

Kiedy drzewo się rozgrzało, pomieszczenie pachniało świeżością i żywicą. Twarze dzieci, smutne i zamyślone, nagle rozweselały ... Nikt jeszcze nie rozumiał, co robi starzec, ale wszyscy już oczekiwali przyjemności, a Mitrich spojrzał wesoło w oczy wpatrzone w niego ze wszystkich stron. Potem przyniósł odcinki i zaczął je wiązać nitkami.

- Cóż, panu! - zwrócił się do chłopca, stojącego na stołku. - Daj mi tutaj świeczkę ... To wszystko! Daj mi, a zawiążę.

- I ja! I ja! - słychać było głosy.

- Cóż, ty - zgodził się Mitrich. - Jeden trzyma świece, drugi nici, trzeci daje jedną, czwarty inny ...

A ty, Marfusho, spójrz na nas, a wy wszyscy patrzycie ... Oto jesteśmy, więc wszyscy będziemy w interesach. Dobrze?

Oprócz świec na drzewie zawieszono osiem cukierków, zaczepionych na dolnych węzłach. Jednak patrząc na nich, Mitrich potrząsnął głową i pomyślał głośno:

- Ale ... płyn, publiczność?

Stał cicho przed drzewem, westchnął i ponownie powiedział:

- Ciecz, bracia!

Ale bez względu na to, jak bardzo Mitrichowi podobał się jego pomysł, nie mógł jednak powiesić na drzewie niczego oprócz ośmiu słodyczy.

- Hm! - rozumował, wędrując po podwórku. - Co o tym myśleć?

Nagle miał taką myśl, że nawet przestał.

- Co? Powiedział do siebie. - Czy to będzie poprawne czy nie? ..

Po zapaleniu fajki Mitrich ponownie zadał sobie pytanie: dobrze czy źle? .. Wydawało się, że „dobrze” ...

- To małe dzieci… nic nie rozumieją - rozumował starzec. - Cóż, więc będziemy ich bawić ...

A co z tobą? Przypuszczam, że my sami chcemy się zabawić? .. Tak, a kobieta potrzebuje raczyć!

I bez wahania Mitrich podjął decyzję. Chociaż bardzo lubił kiełbasę i cenił każdy kawałek, chęć traktowania jej w chwale pokonała wszystkie jego myśli.

- Dobra! .. Odetnę kółko dla każdego i powiesę na sznurku. I będę pokroić bochenek kawałek po kawałku, a także na choinkę.

I powiesę butelkę dla siebie! .. I naleję sobie, będę leczyć kobietę, a sieroty będą miały przyjemność! Ach tak Mitrich! - zawołał radośnie starzec, klepiąc się po udach obiema rękami. - O tak, artyście!

Gdy tylko się ściemniło, drzewo zostało oświetlone. Pachniało stopionym woskiem, smołą i zielenią. Zawsze ponure i zamyślone dzieci krzyczały radośnie, patrząc na światła. Ich oczy rozjaśniły się, ich twarze zarumieniły się, a kiedy Mitrich kazał im tańczyć wokół drzewa, ściskając ręce galopowali i hałasowali. Po raz pierwszy śmiech, krzyki i rozmowy ożywiły ten ponury pokój, w którym z roku na rok słychać było tylko skargi i łzy. Nawet Agrafena z zaskoczenia rozłożyła ręce, a Mitrich, radując się z całego serca, klasnął w dłonie i krzyknął:

- Zgadza się, publiczność! .. Zgadza się!

...

Podziwiając drzewo, uśmiechał się i podpierając się rękami po bokach, spojrzał najpierw na wiszące na sznurkach kawałki chleba, potem na dzieci, potem na kufle z kiełbasą, a na koniec zamówił:

- Publiczność! Ustaw się!

Zdejmując kawałek chleba i kiełbasę z drzewa, Mitrich ubrał wszystkie dzieci, po czym zdjął butelkę i wypił kieliszek z Agrafeną.

- Co, kobieto, jestem? - zapytał, wskazując na dzieci. - Spójrz, sieroty przeżuwają! Żuć! Spójrz kobieto! Cieszyć!

Potem ponownie wziął harmonijkę ustną i zapominając o starości zaczął tańczyć z dziećmi, grając i śpiewając:

Dobrze dobrze,

Dobrze, sto, dobrze!

Dzieci podskakiwały, piszczały i wesoło wirowały, a Mitrich nadążał za nimi. Jego dusza była przepełniona taką radością, że nie pamiętał, czy kiedykolwiek w jego życiu były takie wakacje.

- Publiczność! - zawołał w końcu. - Świece się palą ... Weź kawałek cukierka dla siebie i czas spać!

Dzieci krzyczały radośnie i rzuciły się do drzewa, a Mitrich, prawie do łez, szepnął do Agrafeny:

- Cóż, kobieto! .. Po prostu możesz powiedzieć dobrze! ..

Było to jedyne jasne święto w życiu migrujących „dzieci Bożych”.

Żaden z nich nie zapomni choinki Mitricha!