Muraya - roślina japońskich cesarzy

Rośliny domowe - amulety rodzinne

SAMURAYA! - tak zadzwonił do niej mój mąż, kiedy po raz dziesiąty podkreśliłam mu, że muraya zakwitnie. I dostałem ten cud całkiem przypadkowo.

Wynajęliśmy mieszkanie, w którym nie było ani jednego kiełka. To oczywiście stało się zachętą do zakupu „rodzinnych amuletów” - roślin domowych. Oczywiście chciałem czegoś niezwykłego, egzotycznego. A jednocześnie łatwe do czyszczenia. W końcu należę do grupy „amatorów w pełnym tego słowa znaczeniu” - czyli kocham rośliny domowe, ale w pielęgnacji - absolutny „imbryk”. Poza tym pracuję (jak pewnie większość odwiedzających tę stronę!), Więc po prostu nie mam czasu poświęcać dużo uwagi roślinom domowym.

Na stronie internetowej Slando znalazł ogłoszenie, że na sprzedaż jest rzadka roślina, Muraya. Cena została ogłoszona - 100 UAH. Załączone jest zdjęcie pięknego bujnego drzewa.

Poszukałem informacji w Internecie i odkryłem, że muraya jest naprawdę interesującą i bardzo rzadką rośliną w kwiaciarniach wewnętrznych. Należy do rodziny rutowatych (w jej skład wchodzą także owoce cytrusowe). Na niektórych stronach nazywano go cytrusami. Okazało się, że jest niezwykle przydatny, poprawia zdrowie. Został nawet umieszczony w sypialni japońskich cesarzy. A także - stosunkowo łatwo się nim opiekować. Po zebraniu tych czynników zadzwoniłem do sprzedawcy muraji i umówiłem się na spotkanie, spodziewając się, że przyniosą mi to samo bujne drzewo, co na zdjęciu.

Wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, gdy sprzedawca wyjął z opakowania… maleńką kruchą roślinkę trzepoczącą na zimnym październikowym wietrze. „A za to nieszczęście aż 100 hrywien?” - zdziwiłem się w myślach. I głośno powiedziała uprzejme zdanie, którego oczekiwała więcej. Jednak sprzedawca zaczął mnie zapewniać, że to bardzo niedrogie, że nie znajdziecie takiej fabryki w Kijowie (w tym mieście, w którym mieszkam) z ogniem za dnia. A jeśli go znajdziesz, to za inne pieniądze. Oprócz tego mogą to być holenderskie murayi, które w mieszkaniach zwykle nie zachowały się. A sprzedawca własnoręcznie podniósł tę roślinę. "Och, to było, nie było!" - Zdecydowałem i mimo wszystko kupiłem zakład (bardzo się bałem, że nie zniesie kilku postojów w minibusie - jak kruchy i bezbronny się to wydawało). „Weź to, nie pożałujesz, polubisz”- upomniał mnie sprzedawca.

Muraya zbiera pąki

I naprawdę tego nie żałowałem! W miesiącach zimowych „nieszczęście” wypędziło dwie długie gałęzie i zakwita po raz trzeci.

I opiekowałem się nim bardzo prosto. Położyłem go na parapecie (mam orientalne okna - według sprzedawcy i autorów artykułów o murajach na innych stronach jest to idealne miejsce). Odsunięto od akumulatora. Obok miejsca, w którym stoi muraya, są drzwi balkonowe. Dlatego często ma dostęp do świeżego powietrza, a nawet odczuwa efekt przeciągu (którego zresztą nie boi się, bo jest rośliną górską). Podlewam umiarkowanie: po wyschnięciu wierzchniej warstwy gleby spryskuję ją osiadłą wodą 1-2 razy w tygodniu. To wszystko. Na początku lutego przeszczepiłem murayę do nowej doniczki. Gleba przybrała tę, która powinna być przeznaczona dla owoców cytrusowych. Podczas przesadzania nie zakopałem się głęboko - nawiasem mówiąc, o tej zasadzie lądowania przeczytałem na tej stronie.

Teraz cieszę się rozkwitem i zapachem płatków muraya. On, pomimo niewielkich rozmiarów kwiatów, jest dość intensywny. Czuję to nawet z odległości 2 m od okna. A sam aromat w jakiś sposób przypomina mi jaśmin (choć to moja czysto subiektywna percepcja).

Tak więc zima pokazała: muraya jest rośliną bardzo łatwą w pielęgnacji, nawet dla początkujących. Jednak tym, którzy lubią „energetyczną komunikację” z zielonymi przyjaciółmi, chcę doradzić: nie lubi nadmiernej uwagi na swoją osobę i zachwytu. Nie lubi się też przechwalać - w tym sensie, kiedy się przechwala. Wszystko, czego wymaga muraya, to zbliżyć się do niej, mając to, czego potrzebuje (w sensie podlewania, światła i świeżego powietrza) i zostawić ją samą, samą ze swoimi myślami - tak jak powinien cesarz.