Leżeć na trawie ...

Leżeć na trawie. Padnij, przewróć się na plecy, rozłóż ręce. Nie ma innego sposobu, aby utonąć i rozpuścić się w błękitnym niebie tak mocno, jak leżąc na trawie. Odlatujesz i od razu topisz się, w tym momencie przewracasz się i otwierasz oczy. W ten sposób ołowiany ciężarek opada po umieszczeniu na powierzchni morza. W ten sposób napięty balon (no, powiedzmy, sonda meteorologiczna) tonie, gdy go puszczasz. Ale czy mają taką samą porywczość, tę samą lekkość, tę samą szybkość, co ludzkie spojrzenie, kiedy tonie w bezkresnym błękitu letniego nieba? Aby to zrobić, musisz położyć się na trawie i otworzyć oczy.

Jeszcze minutę temu spacerowałem po zboczu i zajmowałem się różnymi ziemskimi sprawami. Ja oczywiście widziałem też niebo, jak widać z okna domu, z okna pociągu, przez przednią szybę samochodu, nad dachami moskiewskich domów, w lesie, w szczelinach między drzewami i gdy idziesz po prostu łąkową ścieżką, wzdłuż krawędzi wąwóz, wzdłuż stoku. Ale to nie znaczy widzieć nieba. Tutaj, wraz z niebem, widzisz coś ziemskiego, najbliższe, jakiś szczegół. Każdy ziemski szczegół pozostawia w sobie cząstkę twojej uwagi, twojej świadomości, twojej duszy. Tam szlak okrąża duży głaz. Z krzaka jałowca wyleciał ptak. Tam kwiat ugina się pod ciężarem trzmiela pracującego. „Oto młyn. Już się rozpadł”.

Idziesz, a otaczający świat dostarcza ci informacji. Ta informacja, prawdę mówiąc, nie jest nachalna ani przygnębiająca. Nie wygląda na radio, którego nie musisz wyłączać. Albo do gazety, w której rano nie sposób nie przejrzeć. Lub w telewizorze, z którego nie odrywasz się z powodu ogarniętej apatią apatii (pod wpływem tych samych informacji). Albo na znakach, reklamach i sloganach rozrzuconych po ulicach miast. To inna, bardzo taktowna, powiedziałbym nawet serdeczna informacja. Nie przyspiesza bicia serca, nerwy nie są wyczerpane, bezsenność nie jest zagrożona. Jednak twoja uwaga jest rozpraszana przez promienie od jednego punktu do wielu punktów.

Jeden promień do rumianku (żeby nie przepowiadać fortun na starość - a tu jest daleko idący łańcuch skojarzeń), drugi promień do brzozy ("kilka wybielających brzóz"), trzeci promień na skraj lasu ("gdy liście surowego i zardzewiałego jarzębiny pęczek ”), czwarty - do latającego ptaka („ Serce jest latającym ptakiem, w sercu boli lenistwo ”), a dusza zaczęła promieniować, rozszczepiać się, nie skąpo, nie wyczerpując się taką fragmentacją, ale wciąż nie koncentrując się z wielu punktów na sam, jak to ma miejsce w chwilach kreatywności, prawdopodobnie w minutach modlitwy, a nawet gdy jesteś sam z bezdennym niebem. Ale w tym celu musisz spaść w letnią trawę i rozłożyć ramiona.

Nawiasem mówiąc, niebo ma wystarczająco dużo głębi, nawet jeśli białe hordy chmur poruszają się powoli i harmonijnie po niebie. Lub jeśli te chmury wygrzewają się na niebiesko, bez ruchu. Oczywiście lepsza jest czysta błękitna otchłań.

Czy leżysz na trawie? Pływanie na niebie? Lecisz czy spadasz? Faktem jest, że sam straciłeś granice. Stałeś się z nieba, a niebo stało się z ciebie. Staliście się jednym i tym samym. Albo lecisz, wznosisz się, a ten gwałtowny lot jest równy upadkowi, albo spadasz, a ten upadek jest równy lotowi. Niebo nie może mieć ani góry, ani dołu, a ty, leżąc na trawie, czujesz to doskonale.

Kwiatowa łąka to mój kosmodrom. Stąd, z kwietnej łąki (na której brzęczy tylko trzmiel), betonowe pasy startowe, na których ryczą niezdarne metalowe samoloty, wydają się żałosne. Ryczą z bezsilności. A ich niemoc polega na tym, że nie są w stanie zaspokoić nawet jednej milionowej procenta ludzkiego pragnienia lotu, a tym bardziej jego pragnienia połączenia się z ogromem nieba.